Deszcz

Dixiang lubił deszcz. Nie było w tym nic specjalnego, nie kryła się za tym żadna historia. Nie spędzał wtedy godzin przy oknie, bazgrząc w zeszycie, nie czerpał inspiracji z deszczu. Po prostu go lubił. Czuł, że gdy świat płacze, on także może. Gdy padało, przestawał być tak samotny w swoich emocjach. Czasem wychodził wtedy z domu, tylko po to, by stanąć pod niebem i poczuć na sobie każdą jedną kroplę moczącą jego skórę, włosy i ubrania. Woda gasiła szalejący w nim ogień. Uspokajała napędzający go gniew. Koiła, nieśmiało otulając go chłodnym płaszczem. Nigdy nie potrafił wytłumaczyć nikomu, cóż takiego jest w tej pogodzie. Chyba sam nie do końca rozumiał, dlaczego wpływa na niego w ten sposób. Wiedział jedynie, że kryje się w tym coś magicznego. Jego mama też uśmiechała się do deszczu. Gdy pozwalał mu po sobie spływać czuł się tak, jakby wciąż przy nim była i cichutko szeptała, że już wszystko w porządku. Wtedy życie bolało troszkę mniej. Wtedy nie dusił się swoim własnym oddechem. I kropelka po kropelce odnajdywał coś, co nazywał harmonią.
Harmonia zwykle kojarzy się ludziom z porządkiem następujących po sobie rzeczy, z ogólnym ładem, do którego Dixiangowi było niezwykle dlatego. Chłopak definiował ją jako chwilę spokoju — ten moment, kiedy na kilka minut odrywasz się od przyziemnych spraw. Zawsze starał się łapać takie chwile całym sobą. Potrzebował czasem odpłynąć, by nie zwariować, bo rzeczywistość potrafi zrobić się nieznośna, kiedy tkwi się w niej zbyt długo. Niektórzy sięgają przez nią po używki, inni oddają się prostym rozrywkom. Jego tylko opadający na twarz deszcz potrafił uspokoić. Ale harmonia Dixianga była krucha, tak jak wszystko w nim.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Why?

To wszystko dzięki Gosi

Archiwum

Szukaj na tym blogu

Obsługiwane przez usługę Blogger.