all i have is fire

Nienawiść od zawsze zaślepiała ludzi. Przez nią dostrzegało się jedynie różnice — miliony powodów do rozpoczęcia wojny. Jak do tej pory między Disianem i Kōichirō wisiało pewnego rodzaju napięcie, narastające wraz z każdą kolejną wymianą spojrzeń. Trudno dziwić się, że w końcu wybuchło, choć nikt nie przypuszczałby, że konflikt tej dwójki pociągnie za sobą tak duże konsekwencje. Natknęli się na siebie niedaleko parku, w miejscu raczej nieciekawym, przez co rzadko odwiedzanym. Kōichirō właśnie tutaj czekał na swoją dziewczynę, przekonany, że nic nie będzie w stanie popsuć mu tego dnia. Kiedy wypatrywał ciemnowłosej, dostrzegł jednak kogoś zupełnie innego. Ostatnią osobę, którą miałby ochotę oglądać. Dawniej właściciel najeżonych ćwiekami butów był mu zupełnie obojętny, ale wiele zmieniła kiełkująca w nim zazdrość.
— Przez ciebie Laura uciekła z lekcji? — zaczepił chłopaka — Namówiłeś ją.
Ich spojrzenia spotkały się ze sobą, niczym dwa różne światy. I choć oboje posiadali ciemne oczy, patrząc w nie można było dostrzec zupełnie inne rzeczy. W jednych bezkresny ocean, w drugich trawiący wszystko ogień. Ale pomimo tych różnic, oba były tak samo samotne.
— Jeśli chcesz zepsuć sobie życie paląc za szkołą to śmiało, ale jej w to nie wciągaj.
— Odpierdol się, do niczego jej nie namawiałem. Nie moja wina, że się tobą znudziła i poszła szukać wrażeń — fuknął, niby od niechcenia, choć dobrze wiedział, że uderza we wrażliwy punkt. Udając obojętność zawsze czuł się nieco bezpieczniej. Wybuchał od nadmiaru emocji, więc starał się ukrywać je przed samym sobą, nie przyznawać się własnemu umysłowi, że w ogóle cokolwiek czuje. Jednak w jego oczach płonęło to wszystko, czego reszta ciała Disiana nie mówiła. Ludzie zawsze odwracali wzrok od tych oczu, zupełnie tak, jakby głębsze spojrzenie w nie parzyło. Kōichirō przekonał się o tym na własnej skórze, bo choć za wszelką cenę chciał pokazać pewność siebie nieprzerwanym kontaktem wzrokowym, w końcu poczuł, że nie jest w stanie go znieść. Jego ciało zadrżało nieznacznie, bowiem, mimo wyższego wzrostu, chłopak z tyłu głowy wiedział, że nie ma najmniejszych szans w bójce. Coś jednak nie pozwalało mu zignorować prowokujących słów.
— W przeciwieństwie do ciebie, Laurze zależy na edukacji, więc nie zrobiłaby czegoś takiego.
Niższy odpowiedział śmiechem.
— Najwyraźniej nie znasz swojej dziewczyny — odparł kpiąco i już miał udać się w swoją stronę, jednak Kōichirō zatrzymał go, zaciskając dłoń na jego bluzie. Znów próbował dominować, przez chwilę z nienawiścią patrząc na Disiana, jednak jego oczy szybko zaczęły niespokojnie błądzić po jego bladej twarzy, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia. Swoim zachowaniem budził jedynie politowanie i drobne rozbawienie.
— I co, uderzysz mnie teraz? — zaśmiał się niższy. — Nie boisz się, że ubrudzisz sobie sweterek? Albo że brokat zetrze ci się z policzków?
Po tak delikatnej i wrażliwej osobie, jaką był Kōichi, nikt nigdy nie spodziewałby się żadnej agresji. Nie sądził, że poczuje na swojej twarzy jego pięść, więc zadany mu cios zabolał bardziej z powodu zaskoczenia. I chociaż nie było w tym nic przyjemnego, Disian uśmiechnął się nieznacznie. Jego uderzenie było o wiele bardziej precyzyjne i mimo, że nie miał aż tak dużo siły, pierścień na palcu chłopaka nadrobił ten brak, kalecząc skórę Kōichirō. Tak zaczęła się ich zażarta szamotanina i choć Kōichirō za żadne skarby nie potrafił się bić, trwało to o wiele dłużej, niż można by się spodziewać. Mimo braku umiejętności był niezwykle uparty, a adrenalina pomagała mu uniknąć kilku ciosów. Nie miał jednak najmniejszych szans z doświadczoną osobą, przez co w końcu upadł na ziemię, lądując pod niższym od siebie, który z tej perspektywy zdawał się być o wiele groźniejszy. Był pewny, że poniesiony gniewem wyżyje się na nim, ale nic takiego nie nastąpiło. Czuł na sobie jedynie spojrzenie, świdrujące mu duszę niczym rozgrzane wiertło. Nie potrafił odnaleźć powodu, dla którego tak było, jednak ów spojrzenie bolało bardziej, niż siniaki na twarzy. Być może to kwestia emocji, może uprzedzenia, jednak było nie do zniesienia na tyle, że za wszelką cenę musiał się od niego uwolnić. Wstał powoli, wciąż bojąc się ataku, a gdy już niemalże całkowicie wyprostował nogi, coś — prawdopodobnie zraniona dumna — pchnęło do jego ust słowa, które zadecydowały o wszystkim. Choć wtedy jeszcze nie wiedział, jak wielką mają moc.
— Jesteś taki sam, jak twój ojciec. Przepełniony złością i uwielbieniem do agresji.
Nagle wokół nich rozbłysnął krąg z płomieni, a zdezorientowany Kōichirō poczuł za plecami mur i parzącą dłoń, zaciśniętą wokół jego szyi. Dopiero po chwili zrozumiał, że znalazł się w potrzasku i że to nie kto inny, jak Disian przyparł go do ściany, dosłownie paląc spojrzeniem jego duszę. Pisnął coś cichutko, bo tylko ten dźwięk potrafił teraz z siebie wydobyć, czując, jak łzy napływają mu do oczu.
— Nigdy mnie do niego nie porównuj — syknął przez zaciśnięte zęby, jeszcze mocniej przyciskając go do ściany. Jak do tej pory trzymał swoje demony na smyczy, jakimś cudem panując nad emocjami, ale to jedno zdanie sprawiło, że wszystko co dusił w sobie przez siedemnaście lat wybuchło, przynosząc ze sobą otaczający ich ogień. Disian wiedział, że taki dzień w końcu nastąpi, że będzie musiał zmierzyć się z szalejącym w nim żywiołem. Nie oznaczało to jednak, że był na coś takiego gotowy. To nie Kōichirō był teraz najbardziej przerażoną osobą, a właśnie on. Nie był nawet świadomy tego, co właśnie robi i dopiero po kilku sekundach puścił chłopaka, w końcu dając mu szansę na złapanie oddechu, a ślad, jaki zostawił na jego szyi przestraszył go jeszcze bardziej. Bo nigdy nie chciał nikogo krzywdzić. Nie w ten sposób.
— Przepraszam — powiedział niemalże bezgłośnie, chcąc zobaczyć wybaczenie w oczach zranionego chłopaka, ale odnalazł w nich jedynie przerażenie. Takie, które on sam dobrze znał — szukające drogi ucieczki, a jednocześnie zbyt sparaliżowane, by poruszyć się chociażby o centymetr.
A ogień wokół nich nie dawał się ugasić, choć Disian starał się go opanować za wszelką cenę, wciąż jaśniał, osaczając ich obu.
Za płomieniami dostrzegli Laurę. Nie mieli pojęcia, jak długo dziewczyna tam stoi, ani ile widziała. Obaj mieli zaszklone oczy, jakby zaraz mieli się rozpłakać. Obaj bezgłośnie prosili ją o pomoc.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Why?

To wszystko dzięki Gosi

Archiwum

Szukaj na tym blogu

Obsługiwane przez usługę Blogger.