przebiśniegi

Przyjemne chwile są niezwykle ulotne. Przelatują przez palce, zanim zdążymy nacieszyć się ich posiadaniem. Ale niektóre z nich, te niezwykle silne, potrafią wryć się w pamięć. Nie da się zapomnieć raz zaznanego raju, a gdy patrzy się na świat przez pryzmat wspomnienia o jego idealności, zaczyna się dostrzegać, jak nieszczęśliwym niegdyś się było.
Kōichirō tęsknił za tym, co wydarzyło się w szatni. Nie za Disianem, ani jego czynami samymi w sobie. Lubił to, jak się wtedy czuł. Na chwilę uspokoił wtedy niesforny chaos w swojej głowie. I żałował, że nie potrafi poczuć tego samego przy Laurze, choć tak bardzo się starał.
— Kochanie, chyba nie powinieneś tego pić — stwierdziła ciemnowłosa dziewczyna, patrząc w stronę kubka z kawą w rękach jej chłopaka.
Kōichirō przewrócił oczami, upijając odrobinę napoju.
— Jest bezkofeinowa, nic mi nie będzie — mruknął nieco oschle. — Po co tu przyszliśmy? O czym chcesz rozmawiać?
Niewielka kawiarnia na rogu ulicy zawsze była miejscem, w którym rozmawiali na trudne tematy. Kōichirō czuł się nieco swobodniej, gdy siedział w miękkich fotelach, jakie znajdowały się tylko tutaj, a Laura zawsze skubała widelczykiem truskawkowe ciasto, gdy potrzebowała zebrać myśli. Kiedy jedno zapraszało tutaj drugie oczywistym było, że chodzi o coś poważnego.
— Ostatnio jesteś rozdrażniony — zaczęła niepewnie. — I znów się krzywdzisz. Martwię się o ciebie.
— Disian ci o tym powiedział? — spytał chłodno.
— Więc jemu powiedziałeś, a mnie nie? — na chwilę przerwała, po czym westchnęła ciężko, chcąc uspokoić rosnące emocje. — Znam cię nie od dziś, widzę, kiedy coś jest nie tak, Kōichi, i nie potrzebuje do tego osób postronnych. Chciałabym wiedzieć, dlaczego to robisz. Inaczej nie jestem w stanie ci pomóc.
Złapała jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy, jednak on ją cofnął.
— Nie potrzebuję pomocy.
Kōichirō kłamał. Panicznie chciał, by ktoś złapał go za rękę i wyciągnął z gówna, w którym siedzi. Ale tą osobą nie mogła być Laura. Jej nie mógł powiedzieć, o co tak naprawdę chodzi. W ten sposób przekreśliłby ich związek i prawdopodobnie także wieloletnią przyjaźń. Nie chciał stracić tego, co budowali odkąd poznali się jako dzieci. Nie mógł stracić, bo nic innego nie miał. Więc jedynie siedział ze skrzyżowanymi rękami, nie wiedząc, jak wybrnąć z tej rozmowy.
— To wszystko jest... bardziej skomplikowane, niż bym chciał.
— Nie oczekiwałam, że będzie łatwo. Ale już raz to przeszliśmy, Kōichi. Chcę, żebyś wiedział, że jestem tu dla ciebie. Zawsze byłam i będę.
Dziewczyna posłała mu ciepły uśmiech, chcąc dodać mu otuchy, jednak on jedynie wszystko pogorszył. Sprawił, że Kōichirō poczuł się winny.
 — Obiecuję, że opowiem ci o wszystkim, gdy będę na to gotowy.
Pierwszy raz wepchnął w serce Laury słodkie kłamstwo. I nawet przez chwilę tego nie żałował.
— To przez te ostatnie bójki? — naciskała dalej, nie potrafiąc zaakceptować, że chłopak odrzucił jej chęć pomocy. — Było ich sporo. I wszystkie przegrałeś.
Nagle ciemnowłosy uderzył dłońmi w stół, podrywając się z miejsca.
— Nie jestem słaby! — krzyknął, a pozostali klienci kawiarni zwrócili spojrzenia w ich stronę.
— Nie powiedziałam tego — odparła lekko zaskoczona i w pewien sposób przestraszona zachowaniem ukochanego. Znała go tak wiele lat, ale jeszcze nigdy nie zachował się w tak impulsywny i agresywny sposób.
— Ale tak myślisz. Każda jedna osoba na mojej drodze ma mnie za kruchego i bezradnego. Myślałem, że stanowisz wyjątek, ale niczym nie różnisz się od innych.
Teraz i ona wstała, zrównując ze sobą ich wściekłe spojrzenia.
— A czego oczekujesz? Taki jesteś, Kōi.
W chwili, gdy wypowiedziała te słowa, niewielki bukiet kwiatów postawiony na ich stoliku zwiędnął i na oczach dziewczyny skruszał, zamieniając się w proch o bladej barwie. Gdy się rozejrzała, spostrzegła, że spotkało to wszystkie rośliny w pomieszczeniu. W oczach Kōichirō zabłyszczało coś dziwnego, coś podobnego do tego, co widziała w oczach Disiana, kiedy znalazła go stojącego w szalejących płomieniach. Ten blask sprawił, że cofnęła się nieco, nie mogąc znieść świdrujących ją granatowych tęczówek.
— Nie jestem słaby — powtórzył raz jeszcze, jednak teraz jego słowa miały o wiele większą moc.
Dziewczyna popatrzyła na niego z żalem, zakładając swoją kurtkę. W jej głowie tkwiło wspomnienie ich dzieciństwa. Tego, jak spotykali się w lesie. Wtedy Kōichirō nieśmiało patrzył na nią zza drzewa, wtedy plótł na niej wianki z kwiatów, które sam stworzył. Nie poznawała osoby, która teraz przed nią stała.
— Daj znać, kiedy wróci mój Kōichirō — odparła smutno, zarzuciła ciemnymi włosami i wyszła.
Chłopak rozejrzał się po kawiarni. Kilka par oczu było skierowanych w jego stronę, kilka osób pospiesznie zbierało się do wyjścia, a wokół unosił się bladoniebieski pył, zupełnie jakby nie podlegał grawitacji. Uświadamiając sobie co zrobił, skulił się w swoim fotelu. Zebrał w dłonie nieco pyłu, tworząc z nich kwiatek, który zniszczył chwilę temu. Pogładził delikatnie jego płatki i wyszeptał bardzo cichutkie przeprosiny.
Nagle usłyszał, jak ktoś siada naprzeciwko niego. Uniósł zaszklone oczy i zobaczył, jak fioletowooki chłopak wpatruje się w niego, uśmiechając się przy tym ciepło. Zerknął na jego brązowy fartuch, potem na przypiętą do niego plakietkę z imieniem - Hieronim.
— Widzę że potrafisz to cofnąć — stwierdził, zerkając na kwiatek, który trzymał w dłoniach. — Naprawisz to, gdy będziesz czuł się na siłach, niekoniecznie teraz, w porządku?
Kōichirō przytaknął nieśmiało.
— Nie nakrzyczysz na mnie? Zniszczyłem ci kawiarnię...
— Dlaczego miałbym? — zaśmiał się. — To tylko rośliny. Poza tym, to nie była twoja wina.
— Czemu tak myślisz? — zapytał cicho ciemnowłosy, cały czas delikatnie gładząc delikatnie płatki niebieskiego kwiatka.
— Zaufaj mi, znam się na magii — zapewnił, posyłając mu kolejny kojący uśmiech.
Przez chwilę zapanowała między nimi cisza. Zdawało się, jakby Hirek poważnie coś rozważał, bo przez chwilę jego wzrok zawiesił się w martwym punkcie. W końcu się odezwał, jednak jego głos nie brzmiał już na tak pewny siebie, jak wcześniej.
— Mam przyjaciela, który przechodzi przez coś podobnego. Myślę, że moglibyście pomóc sobie nawzajem. Jest na górze, mogę go zawołać, jeśli chcesz.

Niedługo później na dół zszedł Disian. Rozejrzał się po pustej już kawiarni. Jeszcze dwie godziny temu było w niej pełno zieleni, jednak teraz wyglądała, jakby wydarzyła się w niej apokalipsa.
— Naprawdę Kōichirō to zrobił? — szepnął do Hirka niedowierzając w to, co widzi. Nigdy nie przypuszczałby, że ta słodka wróżka jest zdolna do takich rzeczy.
Wyglądał teraz tak niepozornie, gdy płakał cicho, skulony w fotelu. Wciąż wpatrywał się w kwiatek trzymany w dłoniach, jakby szukał w nim odkupienia. Disian odniósł wrażenie, że chłopak jest przerażony tym, co zrobił. Zupełnie jak on sam, gdy nie potrafił okiełznać ognia. W końcu dostrzegł w Kōichim swoje odbicie. Usiadł naprzeciwko niego i westchnął cicho, szukając w głowie odpowiednich słów.
— Mogę zobaczyć? — zapytał, spoglądając na niebieskiego kwiatka. Chłopak oddał mu go bez słowa. — Domyślam się, co teraz czujesz. Wydaje ci się, że twoja moc jest straszna, że przynosi ból. Prawdopodobnie wolałbyś teraz się jej pozbyć. Sam często się tak czuję, więc chyba mogę powiedzieć, że cię rozumiem. Ale wiesz, to nigdy nie jest tak, że coś jest złe samo w sobie. Chodzi o to, w jaki sposób tego używasz. A ty, Hasegawa, potrafisz robić cudowne rzeczy i to, że raz się potknąłeś tego nie zmieni.
Gdy skończył mówić, oddał Kōichiemu kwiatek, na nowo pokazując mu jego piękno. Wtedy też nastąpiła między nimi cisza. Disian nie miał pojęcia, czy jakkolwiek pomógł, przez chwilę bał się nawet, że powiedział coś nie tak. Jeszcze nigdy nie czuł się tak spięty w obecności tej wróżki. Już chciał wstać i powiedzieć przyjacielowi, że zawalił sprawę, gdy nagle chłopak odezwał się swoim łagodnym głosem.
— Kiedyś myślałem, że dzięki władzy nad ogniem czujesz się potężniejszy od innych — mruknął cicho. — Nie sądziłem, że cierpisz z tego powodu. Przepraszam.
Nagle jego granatowe oczy spojrzały w stronę młodszego chłopaka. Kōichirō podniósł się nieco, by móc go dosięgnąć. Ostrożnie wsunął kwiatek we włosy Disiana, a gdy cofał dłoń, delikatnie pogładził przy tym jego policzek. W milczeniu wstał od stolika, założył kurtkę i wyszedł. Ciemnowłosy był zbyt zaskoczony, by jakkolwiek zareagować. Siedział zamurowany taki, jakim go zostawił, a jego policzki przybrały barwę czerwieni.
— Młody co z tobą? Leć za nim! — zawołał Hirek, który widział wszystko zza lady.
Dopiero wtedy chłopak otrzeźwiał. Zerwał się od stolika i wybiegł na mróz, choć nie miał na sobie kurtki. W panice rozejrzał się kilka razy, aż w końcu dostrzegł uskrzydloną sylwetkę.
— Hasegawa, zaczekaj, do cholery — krzyknął, ale ten się nie zatrzymał. Ulepił więc kulkę ze śniegu i rzucił w stronę chłopaka. Chybił za pierwszym razem, jednak druga trafiła idealnie  w kark Kōichirō.
— Czego ty ode mnie chcesz? — odparł, tym razem już się odwracając. Bał się, że oberwie mu się za to, co zrobił w kawiarni.
— Co to miało być? Dlaczego to kurwa zrobiłeś, pieprzony idioto? — zapytał Disian, rzucając kolejną śnieżką. — Dlaczego dopiero teraz?
Ostatnie pytanie zdezorientowało Kōichirō. Wbił zdziwiony wzrok w niższego chłopaka, podchodząc do niego bliżej.
— Chcesz powiedzieć, że.. że czekałeś na mój krok?
— Kurwa, od początku liceum próbuję zwrócić na siebie twoją uwagę — krzyczał, choć stali już naprawdę blisko siebie.
Kłębiło się w nim tak wiele emocji, których nie potrafił zrozumieć, że z tego wszystkiego wciąż okładał śniegiem stojącego przed nim Kōichirō, nie wiedząc, czy bardziej ma ochotę krzyczeć czy płakać. W końcu ten złapał jego ręce, zmuszając go by przestał. Wystarczyło jedno szarpnięcie, by obaj poślizgnęli się na oblodzonym chodniku i w kilka sekund Disian znalazł się w śniegu, przyparty przez Kōichirō do ziemi. Tym razem jednak nawet przez myśl mu nie przeszło, by się wyrywać. Bo choć było mu cholernie zimno, całkiem miło było mieć Kōichirō tak blisko ciebie.
— Ładnie ci w białym — stwierdził Kōi, widząc śnieg we włosach chłopaka i przysiąc by mógł, że ten zarumienił się na jego słowa.
Świat się dla nich zatrzymał. Nie ważni byli patrzący na nich krzywo przechodnie, nie ważne było, że ich ubrania przemakają przez śnieg. Nie widzieli nic, poza sobą nawzajem. A białe płatki spadające z nieba dodawały magii tej chwili. Disian pomyślał, że mogłoby być tak już zawsze. 
— Nienawidzę cię, Hasegawa — mruknął, wsuwając zmarzniętą dłoń w jego przydługie włosy. Pragnął to zrobić odkąd je zapuścił i w końcu mógł sobie na to pozwolić. Były właśnie takie, jak je sobie wyobrażał. Gęste i miękkie.
— Chcesz zrobić coś głupiego? — szepnął do jego ucha Kōichirō.
— Cholernie chcę — odparł, przyciągając go bliżej siebie.
Disian nie raz wyobrażał sobie moment, w którym mógłby poczuć malinowe usta chłopaka. Nigdy nie przypuszczałby, że będzie wtedy leżał w śnieżnej zaspie. Nie sądził też, że będzie w tym aż tak nieśmiały i że to nie on przejmie inicjatywę. A jednak w chwili, gdy Kōichirō znalazł się tak blisko niego, jak jeszcze nikt do tej pory, nie potrafił wyobrazić sobie, że mogłoby być lepiej. Kiedy otworzył oczy, czując, jak się odsuwa, żałował, że ta słodycz nie mogła trwać dłużej.
— Było w porządku? — zapytał Kōichi, bojąc się, czy nie posunął się zbyt daleko. Był przyzwyczajony do śmiałych, głębokich rzeczy, przez co zdawało mu się, że najmniejszym ruchem przekroczy granicę Disiana. Chłopak jeszcze nigdy nie był w jego oczach tak delikatny.
— Chcesz zrobić to jeszcze raz? — odparł nieśmiało, odgarniając z jego oczu kilka niesfornych kosmyków włosów. Wróżek uśmiechnął się na te słowa, po czym ponownie połączył ich usta.
A spod topniejącego wokół nich śniegu wyrosły przebiśniegi, choć miejsce i pogoda wcale temu nie sprzyjały.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Why?

To wszystko dzięki Gosi

Archiwum

Szukaj na tym blogu

Obsługiwane przez usługę Blogger.