szaleństwo?

Ostatni tydzień spędzony w szkole był wyjątkowo trudny dla Kōichirō. Zazwyczaj trzymał się blisko Laury, otoczony jej znajomymi, posyłającymi mu słodkie uśmiechy z samego faktu, że zadaje się z ciemnowłosą dziewczyną. Ale teraz, gdy nie byli już razem, nie znalazła się osoba, która powiedziałaby mu głupie cześć. Nieliczne spojrzenia przeszywały go w ten zimny, pogardliwy sposób. Prawdopodobnie krążyło kilka plotek na temat jego rozstania i jak się domyślał, żadna nie stawiała go w dobrym świetle. Teraz już wiedział, a przynajmniej domyślał się, jak musiał czuć się Disian, gdy wszyscy szeptali na jego temat.
Disian z kolei nie mógł spędzić tego nieznośnego tygodnia u boku Kōichirō w szkole, by było mu raźniej. Choroba przykuła go do łóżka, a każda próba jego opuszczenia kończyła się uciskającym głowę bólem. Mimo tego nie żałował minut spędzonych w śniegu. Wtedy wcale nie czuł, jak przez jego ubrania przesiąka mróz.
W chwilach, gdy czuł się gorzej, brał w dłonie kwiatek Kōichiego. Choć minęło trochę czasu, jego płatki wciąż iskrzyły się niebieską barwą, przecząc prawom natury, które kazały mu więdnąć. Wciąż pozostawał żywy i piękny, jak w dniu kiedy znalazł się w jego włosach. Disian nie miał pojęcia, dlaczego tak się działo. Był szczęśliwy, że dłużej może się nim cieszyć, zwłaszcza, że kwiatek stanowił dla niego małą namiastkę Kōichirō. Trzymając go w dłoniach czuł się tak, jakby chłopak był przy nim.
Żaden z nich jeszcze nigdy nie wyczekiwał poniedziałku z taką niecierpliwością. Teraz, gdy zrozumieli, jak cudownym uczuciem jest posiadanie przy sobie drugiego, tydzień zdawał się wiecznością. Jednak nie wpadli sobie w ramiona przed wejściem do szkoły, niczym w serialu. Przez większość czasu jedynie zerkali na siebie ukradkiem, posyłając sobie nieśmiałe uśmiechy. Wspólnie stwierdzili, że tak będzie lepiej, ze względu na rozstanie Kōichirō. Już i tak skazany był na krzywe spojrzenia ze strony niektórych osób, więc nie chcieli pogarszać sytuacji.
Dopiero podczas okienka, kiedy reszta klasy rozchodziła się w różne strony, mogli przestać udawać obojętnych. Disian nigdy wcześniej nie sądził, że tak bardzo będzie chciał kogoś przytulić. Przy Kōichirō jego granice się zacierały, dyskomfort znikał. Przy nim potrafił poczuć ciepło objęcia drugiej osoby. Tylko w niego tak bardzo pragnął się wtulić i już nigdy nie puszczać.
Usiedli między regałami biblioteki, gdzie nie kręciło się zbyt wiele osób. Szkolna bibliotekarka przesiadywała przeważnie w swoim niewielkim biurze obok, więc byli tu zupełnie sami. Dokładnie tak, jak chcieli.
— Dlaczego cały dzień siedzisz w czapce? — zapytał ze zmartwieniem Kōichirō. — Wciąż źle się czujesz?
Ostrożnie przyłożył dłoń do czoła chłopaka, jednak nie było cieplejsze niż zwykle. Ten jedynie roześmiał się cicho, zdejmując czarne nakrycie głowy. Nagle na twarzy wróżki wymalowało się zdziwienie. Jego usta rozchyliły się, a oczy powiększyły z zaskoczenia. Przez chwilę nie mówił nic, wpatrując się w Disiana.
— Zwariowałeś — stwierdził w końcu, a on roześmiał się jeszcze głośniej.
Kōichirō, jakby nie wierząc w to, że to co widzi jest prawdziwe, zanurzył dłoń w całkowicie białych włosach chłopaka. Przeczesał je kilka razy, nieustannie wpatrując się w ich barwę. Wyglądał, jakby szukał w nich dawnej czerni, ale jej nie odnalazł.
— Nie ładne? — Disian zmartwił się.
— Jasne że ładnie. Mówiłem, że ładnie ci w białym — prychnął. — Chyba nie zrobiłeś tego, bo tak powiedziałem, prawda?
— Możemy udawać, że nie.
Mury szkoły jeszcze nigdy dotąd nie słyszały, by głos Disiana był tak przepełniony radością. Nikt, kto znał go ze szkolnych korytarzy nie przypuszczałby nawet, że chłopak potrafi szczerze się uśmiechnąć. A jednak, odkąd zostali sami wręcz promieniał, przez co Kōichiemu ciężko było oderwać wzrok.
— No co? — zapytał jasnowłosy, czując na sobie to zafascynowane spojrzenie.
— Nic takiego. Po prostu... Pierwszy raz widzę, byś tak szeroko się uśmiechał. Ładnie ci tak.
— Nie zawstydzaj mnie — mruknął szturchając go lekko. Ciemnowłosy przewrócił oczami rozbawiony, po czym odwrócił się na chwilę, by wyjąć ze swojej torby nieduże pudełko.
— Mam coś dla ciebie — mówiąc to, otworzył je ukazując wypełnione po brzegi ciasteczkami wnętrze. Na ten widok coś zabłysnęło w oczach Disina. — Wiem, że lubisz czekoladowe, więc właśnie takie upiekłem.
— Skąd wiesz, że je lubię? — zmarszczył lekko brwi, a Kōichi odwrócił wzrok nieco zawstydzony. — Wyluzuj, Hasegawa. Też wiem o tobie rzeczy, których nikomu nie mówiłeś.
Przez chwilę zawisła między nimi cisza. Wbrew temu, co mogłoby się zdawać, nie była wcale niezręczna. Stanowiła zwykłą przerwę w rozmowie, by mogli spokojnie zebrać myśli. Dla obu była całkowicie naturalna i potrzebna. Ale ich sposoby rozumowania znacznie się różniły. Disian nawet podczas myślenia o miłych rzeczach zapędzał się w poczucie winy.
— Coś nie tak? — zmartwił się Kōichirō, a jasnowłosy westchnął cicho.
— No bo ty jesteś taki... właśnie taki o — wskazał na pudełko upieczonych przez niego ciasteczek. — A ja nie mam nic, co mógłbym ci zaoferować.
Chłopak złapał delikatnie jego dłoń, splatając razem ich palce, po czym spojrzał głęboko w czarne oczy Disiana.
— Byłeś przy mnie w najgorszych momentach, kiedy moi znajomi udawali, że nic złego się nie dzieje, choć nie byłeś wtedy nawet moim kolegą. Nie oceniasz mnie, tylko próbujesz zrozumieć. Dałeś mi więcej, niż ktokolwiek wcześniej.
— Ale mogłem być dla ciebie lepszy — mruknął, wbijając przygnębiony wzrok w podłogę.
Wciąż miał w pamięci dzień, kiedy niechcąco skrzywdził Kōichirō. Wiedział, że mimo tego, jak aktualnie wyglądała ich relacja, nie jest w stanie zagwarantować mu bezpieczeństwa. A poczucie winy wierciło dziurę w jego sercu, ilekroć spojrzał w granatowe oczy wróżki.
— Chcę być dla ciebie najlepszą wersją siebie. Postaram się nią być — zapewnił, jednocześnie siadając okrakiem na kolanach chłopaka.
— Już nią jesteś, Didi — posłał mu ciepły uśmiech, po czym przyciągnął go bliżej siebie i przytulił czule. Ale gdzieś w tym wszystkim kryło się kłamstwo. Kōichirō wiedząc, że dziś zobaczy się z chłopakiem, otulił swoją szyję niebieskim golfem, niczym tarczą. Nie był tego świadomy, jednak jakaś jego część pamiętała ucisk rozgrzanej dłoni i panicznie bała się zaznać go ponownie. Ta niewielka część nie pozwalała mu w pełni cieszyć się obecnością Disiana. Trzymanie się blisko niego było jak skakanie wokół bomby. Oczywistym było, że wybuch jest tylko kwestią czasu.
Więc czy to szaleństwo, że Kōichirō chciał przy nim zostać?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Why?

To wszystko dzięki Gosi

Archiwum

Szukaj na tym blogu

Obsługiwane przez usługę Blogger.