popioły

 Późnym wieczorem niewielka kawiarnia na rogu ulicy zmieniała się nie do poznania. Wtedy już nie unosił się w niej intensywny zapach parzonych napojów i słodkości. Widok z okien szczelnie zasłaniały żaluzje i choć od zewnątrz dało się ujrzeć poruszające się w środku cienie, nikt nie potrafił stwierdzić, co dokładnie się tam dzieje. Można było pukać do drzwi, można było nachalnie dzwonić dzwonkiem, jednak ani przeszklone drzwi u frontu kawiarni, ani te znajdujące się z tyłu, nie otwierały się prawie nigdy. 
Hieronim właśnie przelewał srebrzysto-niebieską substancję do szklanki, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka. Trzy krótkie sygnały, zaraz po nich jeden długi i kolejne trzy krótkie oznaczały problem najwyższej wagi. Ów kod nigdy wcześniej nie rozbrzmiał w domu czarodzieja, jednak nawet na sekundę nie poczuł się zdezorientowany. Bez zastanowienia odstawił szklankę z dziwną cieczą i zbiegł po schodach. Nie zdziwił go stan, w jakim zastał Disiana. Spodziewał się popiołów, rozmazanej kredki na oczach i zapachu spalenizny zmieszanej z tytoniem. Od dawna wiedział, że kiedyś ujrzy taki widok, ale mimo wszystko było w tym coś, co łamało mu serce.
— Przepraszam — tylko tyle powiedział Disian. Gdzieś za nim trzasnął piorun, rozświetlając pokrytą śniegiem ziemię, jednak dziwaczna pogoda nie była teraz ich największym zmartwieniem.
— Nie stój na mrozie, młody — powiedział, i zauważając, że chłopak nie ma na sobie kurtki, otulił go kocem, po czym zaprowadził do środka.
Kiedy posadził jasnowłosego w fotelu, jego pierwszym odruchem było przyłożenie dłoni do jego czoła. Przez te kilka lat zaobserwował, że jego temperatura odczuwanie się podnosi, ilekroć dzieje się coś złego. Tego dnia o mało się nie oparzył.
— Chcesz coś, co zbije gorączkę?
Disian pokręcił głową.
— Właściwie, to czuję się całkiem dobrze.
— Więc o co chodzi, młody? Co się stało?
Więc Disian opowiedział o wszystkim, począwszy od tego, jak Kōichirō odprowadził go do domu, aż po chwilę, w której strażacy przekazali mu wiadomość o śmierci jego ojca. To wszystko brzmiało co najmniej tak, jakby opowiadał zmyśloną historię. W jego głosie nie było żadnych emocji, ani najmniejszego nawet zawahania. Nie płakał, nie był zły. Siedział zupełnie spokojnie i właśnie to było najbardziej niepokojące. 
— Zostałem bezdomną sierotą — podsumował. — Przepraszam, że wciągam cię w to gówno, nie wiedziałem, dokąd mam iść.
— Sam wybrałem uczestniczenie w tym gównie — zaśmiał się Hieronim, po czym ostrożnie wytrzepał popiół z włosów chłopaka. — Możesz u mnie zostać, puki nie skończysz szkoły. Później zastanowimy się co dalej. Za dwa miesiące kończysz osiemnaście lat, więc opieką społeczną też nie musimy się martwić. Ale będą szukać przyczyny pożaru.
— Nie znajdą jej. Nie było podpałki — stwierdził spokojnie Disian, układając się wygodniej w fotelu.
— No właśnie, młody. Nie znajdą niczego, żadnej podpałki, żadnego gazu, ani wady w elektronice. Zastaną pożar, który nie miał żadnego źródła, a takie się nie zdarzają.
— Nie powiążą mnie z tym.
— To, że ludzie nie wiedzą o istnieniu twojej mocy, nie gwarantuje ci bezpieczeństwa.
Hieronim westchnął zbierając myśli.
— Ufasz mi, Disian? — chłopak poczuł na sobie spojrzenie fioletowych oczu, tak poważne i chłodne, jak jeszcze nigdy wcześniej. Przytaknął niepewnie, nie wiedząc, co kryje się za tym pytaniem. — Nie kontaktuj się z nikim, nawet z Anastazją i Kōichirō.
— Ale...
— Nie rób tego — nie dał mu dojść do słowa. — Zabiłeś człowieka, musisz być ostrożny, bo najmniejsza głupota może sprawić, że pójdziesz siedzieć, rozumiesz? I tak zostawiłeś już za dużo śladów.
Jasnowłosy wyprostował się, uważniej przyglądając się przyjacielowi.
— Bo ty wiesz, w jaki sposób powinno się zabijać ludzi, tak? — wycedził, próbując speszyć go przenikliwym spojrzeniem, jednak Hieronim nawet nie drgnął.
— Idź do siebie. Jutro się tym zajmiemy — odparł stanowczo.
Na te słowa Disian posłusznie wstał z fotela i udał się do pokoju, w którym zawsze spał, gdy u niego nocował. Jednak zanim zniknął za jego drzwiami, odwrócił się jeszcze na chwilę.
— Myślisz, że zrobiłem źle?
— Nie mnie to oceniać, młody.
Chłopak przytaknął ze zrozumieniem, po czym wszedł do pokoju.
Nagle Hirek poczuł palące ukłucie w brzuchu, od którego aż zgiął się w pół, jednocześnie zaciskając wargi, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. U jego boku natychmiast pojawił się jego ryś, który pozwalając mu się o siebie podeprzeć, pomógł mu dotrzeć do kuchni, gdzie zostawił szklankę ze srebrzysto-niebieską cieczą. Oparł się o blat i wypił jej zawartość duszkiem, po czym odetchnął ciężko.
— Dziękuję, Rabarbar — zwrócił się do rysia, głaszcząc miękkie futro samicy, a ta zamruczała cicho.
— Zawiodłeś go — odezwał się niewyraźny głos, wywołując nieprzyjemny dreszcz na ciele Hirka. W progu kuchni stanęła czarna sylwetka, do złudzenia przypominająca człowieka, jednak zdeformowana na tyle, że bez wątpienia człowiekiem nie była. Wpatrywała się w niego pustymi, złotymi oczami, zbliżając się bardzo powoli.
— Naprawię to — powiedział bez przekonania, wpatrując się w czarną postać.
— Jesteś za słaby.
Stała już tak blisko, że chłopak niemalże mógł poczuć na sobie jej czarny dotyk. Nie był w stanie jej od siebie odepchnąć, ani nawet samemu odsunąć się chociażby na krok. Każdy mięsień w jego ciele spiął się tak nieprzyjemnie, a oddech stał się ciężki, jakby w kilka chwil jego płuca się skurczyły.
— Nie jesteś prawdziwy — wydusił z siebie cicho.
— Tak myślisz?
Hieronim poczuł, jak miękną mu kolana. Powoli zsunął się w dół, opierając się o kuchenne szafki. Zamknął oczy, i odliczając niespiesznie do dziesięciu, złapał oddech. Kiedy rozejrzał się po kuchni, była całkiem pusta. Rabarbar trąciła go ostrożnie głową, a chłopak przytulił ją do siebie.
— Myślisz, że zwariowałem? — rzucił pytanie w głuchą ciszę.
A dziwny głos w jego głowie wyszeptał coś niewyraźnie.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Why?

To wszystko dzięki Gosi

Archiwum

Szukaj na tym blogu

Obsługiwane przez usługę Blogger.