walentynkowy special

 Disian jeszcze nigdy do tej pory nie obchodził walentynek. Zazwyczaj przychodził do przyjaciela i jako że żaden z nich nie posiadał osoby, którą darzyłby romantycznym uczuciem, wspólnie po raz kolejny oglądali wszystkie części Shreka przy pizzy. W tym roku nie było miejsca na spotkanie dwóch singli. Tym razem Disian miał plany. Naprawdę wychodził w ten dzień z domu, na najprawdziwszą randkę.
Kōichirō nie zdradził, dokąd chce go zabrać. Kilka razy podkreślił, by chłopak ubrał się ciepło, jednak zignorował wszelkie pytania o miejsce, w jakie się udają. Czekał więc niecierpliwie z przygotowaną kurtką, czapką i szalikiem pożyczonym od Hirka, choć do umówionej godziny było jeszcze sporo czasu.
— A ty nie chciałbyś kogoś mieć? — zwrócił się do przyjaciela stojącego za ladą, który z powodu braku innego zajęcia, postanowił zostawić kawiarnię otwartą trochę dłużej, niż zwykle. Czarne oczy Disiana zerknęły przez chwilę na siedzącą obok Anastazję, której i tak już blada skóra niemalże przybrała odcień bieli, kiedy zadał to pytanie. Jakiś czas temu wspomniała mu o swoim zauroczeniu, i chociaż Disian zdążył domyślić się o wiele wcześniej, Hieronim najwyraźniej nie był aż tak spostrzegawczy.
— Dlaczego teraz o to pytasz? — mruknął fioletowooki, opierając się o ladę.
— Cholera, bo jestem sto razy gorszym materiałem na chłopaka od ciebie, a dałem radę kogoś sobie znaleźć. Masz pracę, dom, jesteś miły i kurwa uroczy. Niczego ci nie brakuje, na pewno jest osoba, która lubi cię wiesz... tak bardziej. Nie chciałbyś tego? — oczy Disiana znów uciekły ukradkiem w stronę Anastazji. Czarnowłosa patrzyła raz na niego, raz na Hirka, jakby niepewna, czy powinna się odezwać.
— Nie myślałem o tym.
— Może jednak wolisz gdzieś wyjść, zamiast siedzieć tu z głupią kawą? — zapytała nagle dziewczyna. Wtedy też dwie pary czarnych oczu spojrzały na niego uważnie, w napięciu oczekując odpowiedzi, a te kilka sekund bezlitośnie się dłużyło.
— W walentynki jest spory ruch — mruknął cicho. — Przydadzą się dodatkowe pieniądze, skoro teraz utrzymuję dwie osoby.
Nie zdążył zobaczyć rozczarowania czarnowłosej, bowiem do kawiarni wszedł Kōichirō i radosne powitanie chłopaków odwróciło jego uwagę.
— Bawcie się dobrze — Anastazja posłała Disianowi smutny, lekko wymuszony uśmiech.

Kōichirō zaprowadził Disiana za miasto. Tam, gdzie nie było nawet kawałka betonu, gdzie w zasięgu wzroku rozciągały się jedynie pola i lasy, a powietrze pachniało wolnością.
— Często tu przychodzę, gdy miasto mnie przytłacza — wyjaśnił. — Jeśli wczujesz się w rytm natury, łatwo można zapomnieć o jego istnieniu. Pomyślałem, że warto pokazać ci to miejsce, skoro ostatnio dzieje się tak wiele.
Wiedząc, że dookoła nie ma ani jednego człowieka, w końcu poczuli się ze sobą trochę swobodniej. Disian wsunął dłoń w rękawiczkę ciemnowłosego i splótł w niej ich dłonie, chcąc czuć jego gładką skórę. I tak szli ze spokojem, wydeptując własną ścieżkę na nietkniętych przez nikogo terenach.
Nagle Kōichirō się zatrzymał i bardzo powoli wskazał na miejsce gdzieś między drzewami. Disianowi dłuższą chwilę zajęło zrozumienie, o co chodziło chłopakowi, jednak w końcu dostrzegł stojącą w bezruchu sarnę.
— Zostań tutaj — powiedział cicho Kōi.
Zrobił kilka nieśmiałych kroków w stronę zwierzęcia, mówiąc jednocześnie coś, czego Disian nie był w stanie zrozumieć. Wtedy też sarna podeszła do niego bez strachu, niczym udomowione zwierzę. Chłopak uśmiechnął się i skinął w stronę Disiana na znak, że ten może się już zbliżyć. Ciężko było uwierzyć mu w to, co widzi. Jeszcze nigdy żadne dzikie zwierzę nie było tak blisko niego.
— Jak to zrobiłeś? — spytał, nie odrywając zachwyconego wzroku od sarny.
— Wróżki i driady są opiekunami natury, Didi. Zwierzęta się nie boją, jeśli czują mój spokój. Możliwe, że nawet pozwoli ci się pogłaskać. Tylko nie bądź gwałtowny.
Słysząc to, Disian powoli wyciągnął przed siebie dłoń, a sarna przyłożyła do niej swój pyszczek. Po chwili zrobiła krok ku niemu i otarła się o niego głową.
— Polubiła cię — uśmiechnął się Kōichirō. Ujął dłoń chłopaka i pogładził nią sierść zwierzęcia. Była szorstka, ale na swój sposób przyjemna. — Zwierzęta wyczuwają intencje ludzi. Uciekłaby, gdybyś był kimś złym.
Disian cofnął swoją dłoń.
— Ale ja zrobiłem tyle złego... — mruknął cicho.
Kōichirō przytulił go do siebie, na co chłopak odpowiedział tym samym.
— Po prostu się pogubiłeś. Każdemu się zdarza.
Disian mocniej objął ciemnowłosego.
— Już nigdy cię nie skrzywdzę, wiesz o tym, prawda?
— Och, Disian, nie zadręczaj się tym — Kōichirō spojrzał w czarne oczy chłopaka. Kiedy przypatrywał im się dogłębnie przez dłuższy czas, miał wrażenie jakby cały wszechświat płonął tuż przed nim. Ale nie odwrócił wzroku jak kiedyś. I wtedy zrozumieli, że w ich relacji nie ma już dawnego strachu.
Ciemnowłosy pociągnął za sobą chłopaka w śnieżny puch tak, że Disian leżał teraz nad nim. Tym razem nie było wokół nich szumu samochodów, ani patrzących oceniająco przechodniów. Był tylko śpiew ptaków i szelest krzaków, które nieopodal skubała sarna. Kilka tygodni temu nawet nie marzyli o takim miejscu, a teraz otaczający ich spokój był tak idealny, że zdawał się snem.
— Czy to już się kiedyś nie wydarzyło? — szepnął Disian, delikatnie trącając wróżkę nosem.
— Ale tym razem ty jesteś na górze — zaśmiał się cicho, czekając na ruch jasnowłosego. Ten delikatnie musnął jego wagi, po czym odsunął się nieznacznie, jakby nagle zmienił swoje plany. Niespiesznie odwinął szalik z szyi Kōichirō, czekając na ewentualny protest, jednak żaden nie nastąpił, więc zsunął swoje usta w dół, znacząc swoją ścieżkę wilgotnym śladem. W jego głowie tkwił obraz zaczerwienionej pręgi, którą kiedyś zrobił chłopakowi. Niemalże był w stanie ponownie usłyszeć ten przestraszony pisk, jaki z siebie wydał , gdy docisnął go do ściany. Pocałował nieśmiało jego skórę, w geście przeprosin. Poczuł ją od nowa, to, jak delikatna i słodka jest. Na nowo napisał chwilę, w której dotknął jej pierwszy raz, a dawne przerażenie wróżki zastąpiło błogie westchnięcie. Nie było już miejsca na złość w sercu Disiana. Była jedynie miłość i pragnienie. Zostawiając na szyi Kōichirō ścieżkę delikatnych pocałunków zrozumiał, jak bardzo pragnie jego szczęścia.
— Możesz zrobić to mocniej, Didi.
— Chcesz, żebym zrobił ci malinkę? — zapytał nieśmiało, niepewny, czy dobrze zrozumiał.
— Jeśli oczywiście ty czujesz się z tym w porządku to... — urwał nagle, czując na swojej szyi ciepły oddech Disiana, tak idealnie kontrastujący z otaczającym ich mrozem. Niedługą chwilę potem jasnowłosy ostrożnie zassał skórę chłopaka, poprzedzając to kilkoma pocałunkami. Serce w jego piersi biło panicznie szybko, bowiem bał się, że zrobi coś nie tak, że będzie za mało delikatny lub że będzie taki aż nazbyt. I wtedy Kōichirō westchnął cicho, dając mu znak, że robi to idealnie.
— Chcesz zrobić to jeszcze raz? — spytał ze słodkim uśmiechem, dobrze wiedząc, że jasnowłosy zadał identyczne pytanie po ich pierwszym pocałunku.
— Nie jestem w tym aż tak dobry, Hasegawa... — zawstydził się.
— Jesteś idealny, Shan.
Wśród śniegu Disian zauważył niebieski punkcik, migoczący dziwnie znajomo. Jak się później okazało, był to kwiatek, dokładnie taki sam, jak ten, który dostał od chłopaka w kawiarni. Niedaleko za nim znajdował się jeszcze jeden, a dalej kolejny i kolejny, jakby znaczyły ścieżkę pośród białego puchu. 
— Ty to zrobiłeś? — zwrócił się w stronę Kōichirō, a jego uśmiech zdradził odpowiedź.
Im dalej szli, tym kwiatowa ścieżka stawała się gęstsza, coraz bardziej zachwycając swoją barwą. W końcu zaczęły one oplatać także drzewa i gałęzie, tworząc ponad ich głowami zadaszenie. W kilka chwil otaczająca ich zimna zniknęła i znaleźli na świecie swój mały skrawek wiosny rozgrzewającej serca.
— Mam coś dla ciebie — powiedział nagle Disian, bojąc się, że jeśli nie zrobi tego teraz, do końca spotkania nie odważy się wypowiedzieć tych słów. — To niewiele, ale... zauważyłem, że malujesz paznokcie i stwierdziłem, że niebieski by ci pasował — wyjął z kieszeni niewielką buteleczkę, przewiązaną w kokardkę srebrną wstążeczką i zawstydzony uciekł wzrokiem na bok. Kōichirō złapał chłopaka za ręce.
— Trafiłeś idealnie, Didi. Ale wiesz, że nie musisz mi nic dawać, prawda?
— Ale chciałem to zrobić.
Usiedli na pniu powalonego drzewa i przy gorącej herbacie z termosu wspólnie obserwowali różowy zachód słońca, odbijającego swoją barwę w śniegu.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Why?

To wszystko dzięki Gosi

Archiwum

Szukaj na tym blogu

Obsługiwane przez usługę Blogger.