Disian nigdy wcześniej nie wiedział, co oznaczają słowa "jak w domu". Przez dużą część swojego życia nie miał nawet stałego miejsca zamieszkania. Wiecznie był zwykłą przybłędą, zdaną na łaskę tego, kto udzielał mu dachu nad głową. Było tak podczas jego podróży do Europy, było tak kiedy jego ojciec wyszedł z więzienia, i nawet teraz, kiedy mieszkał u Hirka. Wszędzie był obcym, wszędzie był tylko tymczasowo. Ale kiedy wtulał się w ramiona Kōichirō, nie miał wątpliwości, że właśnie tutaj powinien być. Wtedy czuł się tak, jakby wrócił do domu po bardzo długiej podróży.
— Opowiesz mi, co się ostatnio stało? Martwiłem się — zapytał nieśmiało Kōichirō, jednak Disian w odpowiedzi jedynie mocniej się w niego wtulił. Chłopak chciał zrobić to samo, ale szybko cofnął ręce, słysząc stłumione jęknięcie z bólu. — Coś ci jest? Mogę zerknąć?
— Kiedy ostatnio mnie uzdrawiałeś, to nie skończyło się zbyt dobrze.
— Wiele się nauczyłem od tamtego czasu.
Mimo swoich wątpliwości, Disian zgodził się niechętnie. Uważnie przyglądał się temu, jak chłopak zrywa kwiaty jednej z licznych roślin w jego pokoju. Ich płatki zdawały się łagodzić nieco ból, kiedy ułożył mu je na plecach. Nagle stały się chłodne, a zaraz po tym rozpadły się na miliony kawałków, przemieniając się w mieniący się w świetle pył, który wniknął w rany i siniaki na ciele Disiana.
— Łaskocze — zaśmiał się cicho, starając się przy tym nie poruszyć, by nie utrudnić pracy Kōichirō. Nagle to dziwne uczucie przerodziło się w szczypanie, przez które na twarzy chłopaka wymalował się grymas. Jednak i ono zniknęło bardzo szybko, pozostawiając po sobie niebywałą ulgę.
— Już po wszystkim.
— Jesteś cudowny, Hasegawa.
Pocałował go delikatnie w podziękowaniu i już liczył na to, że utrzymają się w tej słodkiej chwili, ale Kōichirō spoważniał, gdy tylko ich usta się rozłączyły.
— Nie musisz mi mówić, co się stało, jeśli nie chcesz. Ale wiedz, że to, co usłyszę, niezależnie co by to było, nie zmieni tego, że mi na tobie zależy, okej? I spróbuję ci pomóc, jeśli będę potrafił.
Łatwo było to powiedzieć, kiedy jeszcze nie wiedziało się, o co chodzi. Ludzie potrafią zmienić swoje zdanie bardzo szybko, gdy dowiedzą się prawdy i właśnie tego najbardziej bał się Disian.
Na jego kolanach ułożyła się biała kotka i zamruczała błogo, kiedy ją pogłaskał. Zdawało mu się, że wokół Kōichirō zawsze panuje słodki spokój, jakby jego obecność utrzymywała magiczną harmonię w otoczeniu. Cholernie nie chciał tracić tego uczucia. Zniszczyłby je, gdyby próbował mieć sekrety przed chłopakiem.
— Ojciec mi to zrobił — zaczął cicho, wciąż gładząc milutką sierść kota. — To, co uzdrowiłeś dzisiaj i te kilka miesięcy temu w szatni.
Kōichirō ze współczuciem złapał jego wolną dłoń, splatając razem ich palce i delikatnie pogładził ją z wierzchu kciukiem, chcąc dodać mu otuchy bez używania zbędnych słów.
— Robił to regularnie, ale nigdy nie... — urwał, zerkając na krótką chwilę w stronę wróżka, po czym wzdychając ciężko znów utkwił spojrzenie w białej kotce. — Kilka dni temu pierwszy raz mu się postawiłem. Spaliłem cały dom, razem z nim w środku — jego głos się załamał. — Bo powiedział, że skrzywdzi też ciebie.
Gdyby tylko Disian miał odwagę spojrzeć na chłopaka, zobaczyłby, że wcale nie był wstrząśnięty tym, co usłyszał. Wręcz przeciwnie, jego twarz wyrażała pewnego rodzaju zachwyt. Podziwiał siłę, którą miał w sobie Disian. Może nawet trochę mu jej zazdrościł.
— Kōichirō, on nie żyje. Zabiłem go.
— Wiem. Zrozumiałem za pierwszym razem.
Dziś rano, gdy Disian próbował przewidzieć reakcję Kōichirō, przerobił w głowie wszelkie możliwe scenariusze uwzględniające złość, smutek, czy strach, jednak przez myśl mu nie przeszło, że najzwyczajniej uśmiechnie się do niego w ten słodki, delikatny sposób, uspokajająco gładząc przy tym jego dłoń. Kiedy zeszło z niego zaskoczenie, w końcu poczuł się odprężony, jakby właśnie pozbył się ogromnego ciężaru.
— Więc wszystko w porządku? — zapytał ostatni raz, chcąc mieć pewność, że ich relacja nie ucierpiała przez to, co zrobił. Kōichirō przytaknął niemal od razu. Disian ostrożnie zdjął kotkę ze swoich kolan, by zaraz samemu usiąść na kolanach Kōichirō, przyciskając go przy tym do ściany, o którą się opierał. — I mimo wszystko się mnie nie boisz? — mruknął nieco ciszej, uważnie wpatrując się w niego czarnymi oczami.
— Chyba nie mam czego, skoro to wszystko było w mojej obronie?
Disian uśmiechnął się mimowolnie.
— Mogę cię pocałować?
— Nie możesz pytać o takie rzeczy, jeśli chcesz udawać groźnego — zaśmiał się Kōichirō, jako pierwszy łącząc ich usta. — Jakie to uczucie?
— Całowanie cię, czy spalenie własnego domu?
— Posiadanie tak potężnej mocy.
Disiana najwyraźniej speszyło to pytanie, bowiem nagle uciekł wzrokiem gdzieś na bok.
— To tylko ogień, Hasegawa. Nic nadzwyczajnego...
Nagle poczuł na swoim policzku przyjemną dłoń chłopaka. Jak gładzi go delikatnie i odwraca w swoją stronę chcąc, by na niego spojrzał.
— Wiesz, czego boi się każda istota na ziemi, niezmienne od tysięcy lat? Ognia, Didi.
— Smoki się go nie bały.
— Ale smoków już nie ma. Mógłbyś mieć u stóp cały świat, tak jak one kiedyś.
— Nie chcę całego świata. Ty mi wystarczasz — zaśmiał się cicho, trącając chłopaka nosem.
Kōichirō pocałował go nieco namiętniej niż wcześniej. Nie mógł się powstrzymać, by nie wsunąć dłoni pod jego bluzę i chociaż nie spotkał się z protestem, czuł, że nie powinien jej zdejmować, więc jedynie przytulił się do ciepłej skóry Disiana. Wtedy zrozumiał, że wcale nie potrzebuje niczego więcej. Taki rodzaj bliskości w zupełności mu wystarczał.
— Mamy jeszcze co najmniej cztery godziny, zanim ktoś wróci do domu — powiedział cicho, kreśląc palcem szlaczki na plecach Disiana. — Zasługujesz na relaks, więc powiedz, co mogę dla ciebie zrobić.
— Nie potrzebuję już niczego więcej, naprawdę. Chociaż, to trochę niesprawiedliwe, że ty dobrałeś się pod moją bluzę już kilka razy, a ja pod twoją nie.
Mówiąc to, powoli wsunął swoją dłoń pod błękitny materiał. Zamknął na chwilę oczy, chcąc poczuć wyraźniej skórę wróżki. Spodziewał się, że będzie gładka i delikatna. Spodziewał się też jej pozornie niemożliwej idealności. Mimo to, znalazła się rzecz, która zaskoczyła go na tyle, że z niedowierzaniem spojrzał na Kōichirō. Niespiesznie przesunął dłoń w górę jego brzucha, uważnie badając każdy zarysowany na nim mięsień.
— Kurwa, Hasegawa... — szepnął prawie bezgłośnie. Chciał się odsunąć, czując nagły przypływ ciepła na policzkach, jednak nie potrafił. — Przeżyję, jeśli ją z ciebie zdejmę?
— Tylko w jeden sposób możemy się przekonać.
Puścił Disiana z objęcia na znak pozwolenia. Czekał cierpliwie, kiedy chłopak zacisnął dłonie na zakończeniu koszulki, jeszcze przez moment się wahając, aż w końcu zdjął ją i odrzucił na bok, nieumyślnie trafiając w drzemiącą obok kotkę, która zerwała się przestraszona i wyszła z pokoju. Teraz zostali naprawdę sami.
Kiedyś Anastazja powiedziała mu, że wróżki są jak heroina. Prawdziwe znaczenie tych słów poznał dopiero teraz, kiedy jedna z jego dłoni spoczywała na klatce piersiowej Kōichirō i nie wiedział, co powinien zrobić dalej. Wyraźnie czuł przyspieszone bicie serca chłopaka i każdy jego oddech. Bał się poruszyć chociażby o centymetr, nie chcąc zniszczyć tej chwili.
— Rozluźnij się, Didi — powiedział łagodnie, układając swoją dłoń na dłoni Disiana i niespiesznie przesunął ją w stronę swojego sutka, dając mu czas na okazanie sprzeciwu, jednak żadne nie nastąpiło. — Przeżyłeś?
— Nie — szepnął cicho.
Złożył delikatny pocałunek na ustach Kōichirō, by po chwili powoli zsunąć się wargami w dół po jego szyi. Zatrzymał się na niej na krótki moment, po czym zaczął przesuwać się jeszcze niżej, przez obojczyk chłopaka, kończąc na miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się jego dłoń. Tam złożył pocałunek intensywniejszy, niż wszystkie poprzednie i zakończył go delikatnym liźnięciem.
— To w końcu jesteś nieśmiały, czy pewny siebie? — westchnął Kōichi.
— Oba — uśmiechnął się niewinnie i ułożył głowę na jego torsie, przytulając się do niego. Niespiesznie przesunął swoją dłoń w dół ramienia chłopaka, nieco wahając się kiedy dotarł do nadgarstka. Pamiętał, że może się tam natknąć na rany i nie chciał żadnej przez przypadek podrażnić. Jednak szybko zorientował się, że na skórze chłopaka nie ma nic, poza kilkoma wyczuwalnymi bliznami. — Jestem dumny, wiesz?
— Już od dwóch miesięcy jestem czysty — pochwalił się, dumny ze swojego osiągnięcia.
— Obiecaj mi, że już nigdy nic sobie nie zrobisz.
— Nie mogę ci tego obiecać, Didi...— głos Kōichirō stał się o wiele cichszy, kiedy wypowiedział te słowa.
— Obiecaj, proszę — powtórzył jeszcze raz, przytulając go do siebie mocniej, jakby bał się, że zaraz gdzieś mu ucieknie. Czując to, Kōichirō pogłaskał uspokajająco jego włosy. Nigdy wcześniej nie czuł tak wielkiej rozpaczy w prośbie Disiana i prawdopodobnie właśnie to wywarło na niego największy wpływ.
— Obiecuję.
— Byłeś najlepszym, co mnie spotkało, Kōichi.
Wtedy jeszcze wróżek nie rozumiał, dlaczego jego słowa zabrzmiały jak pożegnanie. Dotarło to do niego dopiero kilka dni później, kiedy było już za późno. Kiedy od przyjaciela chłopaka dowiedział się, że Disian próbował się zabić.